Dziś wywiad z Tomkiem Lisem

Tomek jest prekursorem w różnych dziedzinach około – praktyki: był pierwszy, który wydał czasopismo Joga, swoją książkę „Sadhana”. Jako pierwszy zaczął organizować kursy wyjazdowe z jogą i prowadzić Joga-Shop, sklepik z akcesoriami jogicznymi. Opowiada o tym wszystkim i o swojej praktyce. Zapraszamy.


Opowiedz Tomku o Tobie i jodze, jak to się zaczęło?

Z jogą według metody Iyengara zetknąłem się w 1988 roku. Wcześniej praktykowałem poprzez książki, literaturę, która była dostępna na naszym rynku. Takim fundamentalnym podręcznikiem, który zdobyłem, była książka Swami Kuvalayanandy i S.L. Vinekar’a „Joga - indyjski system leczniczy - podstawowe zasady i metody” wydana w 1970 r. Dorwałem ją gdzieś w bibliotece, oczywiście sobie skserowałem i to była dla mnie święta księga, z której czerpałem swoją wiedzę i naukę.
Asany według tej książki wykonywało się tak, że asana trwała 30 sekund, a dwie minuty trwał po każdej z nich relaks. Były takie zabawne historie: ktoś przychodził, osoba praktykująca była bardziej zaspana niż naenergetyzowana i padało pytanie: „Aaaa, Ty jogę ćwiczysz?”. „Tak, tak.” Zawsze było się takim nieobecnym. Tak też postrzegano joginów.
Przez wiele, wiele lat w świadomości zbiorowej joga kojarzyła się z medytacją, nieobecnością, wpatrywaniem się w jakieś ściany, w sufit itd.
Poszukiwałem nauczyciela. Wtedy zaczęła przyjeżdżać Gabriella Giubilaro do Polski i to był mój pierwszy kontakt z takim prawdziwym nauczycielem. Kiedy w 1988r. byłem na warsztacie z Gabriellą praktycznie rozpoczęła się moja przygoda z jogą Iyengara, która trwa do dziś.


Ale dlaczego zacząłeś się interesować akurat jogą?

To jest ewolucja. W szkole podstawowej bardzo interesowałem się astronomią, nawet publikowano moje artykuły w „Świecie Młodych”. Na przedostatniej stronie była wkładka poświęcona astronomii. Ludzie zajmujący się astronomią czy pasjonaci zamieszczali ciekawostki i mnie się też zdarzyło raz czy dwa razy napisać takie artykuły, które zostały zamieszczone. Było to dla mnie bardzo miłe wyróżnienie. To było w 7 lub 8 klasie szkoły podstawowej.
W tym czasie zacząłem się interesować czymś nieuchwytnym, czymś poza materią, wybieganiem wizją w świat transcendencji. To była astronomia. Przez wiele godzin siedziałem na dachu domu bo stamtąd był najlepszy widok na gwiazdy, na niebo. Oglądałem różne konstelacje. To była fantastyczna przygoda odkrywania gwiazd, konstelacji i przy okazji taka wewnętrzna tęsknota za Bogiem, za prawdą, za czymś nieuchwytnym, nienamacalnym. Taka dziecięca tęsknota wyrażana właśnie poprzez astronomię.
Później, w szkole średniej zacząłem się interesować parapsychologią, zacząłem sięgać po literaturę parapsychologiczną. To była kontynuacja szukania, sięgania po coś transcendentnego. Poprzez psychotronikę, parapsychologię dotarłem do jogi jako systemu, który daje różne możliwości poznawcze.
Nie ukrywam, że w tym czasie bardzo pociągały mnie (zajmowałem się parapsychologią) te wszystkie nadnaturalne możliwości drzemiące w ludzkim organizmie - odkrywanie i doskonalenie ich. Ale w międzyczasie joga „wyprostowała” te zainteresowania. Od razu trafiłem na literaturę, w której przestrzegano adeptów, aby tych mocy, które gdzieś w nas drzemią i mogą być poprzez praktykę obudzone, aby ich nie nadużywać, a najlepiej, aby ich w ogóle nie używać. Chęci zostały poskromione. Joga zaczęła we mnie dojrzewać do właściwych wymiarów, do właściwego podejścia duchowego.
Ten pęd do Boga był u mnie tak silny, że w tym czasie wstąpiłem do klasztoru Karmelitów Bosych, gdzie praktykowałem również jogę. Miałem pozwolenie od swojego Mistrza. W tym klasztorze praktykowałem kontemplację, medytację chrześcijańską ale i za ich pozwoleniem praktykowałem jogę.


Czyli najpierw była astronomia, później parapsychologia, później joga a później Karmelici Bosi?

Tak, to był taki proces ewolucji duchowej, gdzie od astronomii poprzez kolejne elementy podstaw naukowych można przejść do duchowości. Wychowywany byłem w religii katolickiej (jak zresztą większość z nas), więc mój pęd w kierunku realizacji duchowości był naturalnie nastawiony na chrześcijaństwo. Oczywiście od razu w formie kontemplacyjnej, bo joga wykształciła we mnie głęboką potrzebę realizacji siebie.
Dążenie do poznania Prawdy skierowało mnie do klasztoru karmelitańskiego, gdzie ważna jest asceza, samotność, pustelnia i jest potrzeba głębokiej modlitwy, kontaktu z Bogiem. Później odszedłem od Zakonu z uwagi na to, że parę elementów nie mogło mi się wewnętrznie „wkomponować” w moją wrażliwość.
Wróćmy do jogi i chronologii.
W 1988 roku jestem już po Karmelitach i trafiam szczęśliwie na Gabriellę. Ona była moim pierwszym, inicjującym mnie nauczycielem.
Gabriella pokazała mi zupełnie nowy wymiar jogi, niż ta, którą znałem z podręcznika Kuvalayanandy. Wtedy dopiero zaczęła się moja przygoda z jogą.
Kiedy tylko Gabriela przyjeżdżała do Polski, ja jeździłem na wszystkie obozy, bardzo wiernie praktykując.
Przyjeżdżała często, praktycznie co roku, a były okresy, że była dwa razy w roku w Polsce.
Była taka grupa ludzi bardzo z nią związanych, zaangażowanych, (ja do tej grupy później dołączyłem) którzy byli bardzo blisko Gabrielli. Taka grupa nauczycielska. To był właśnie Jurek Jagucki, Leszek Mioduchowski, Ewa Szprenger, Konrad Kocot, Maria Stróżyk, Henio Liśkiewicz i inni, którzy nie wiem, czy jeszcze w tej chwili praktykują. Zawdzięczamy jej to, że wykształciła w nas bardzo dobrych nauczycieli.
Gabriella miała taki rozkład dnia, że godzinę-półtorej przed zajęciami praktykowała. W tej praktyce uczestniczyły te osoby, które były tak blisko, często już uczące innych.
Później, na zajęciach asystowali.
To było bardzo cenne, bo praktyka z nauczycielem dawała możliwość wykonywania bardziej zaawansowanych pozycji. Poza tym Gabriella też pokazywała jak pomagać, jak asystować, na co zwracać szczególną uwagę, co jest ważne w danej pozycji. Czyli jak gdyby już prowadziła taki warsztat nauczycielski. Miała wizję prowadzenia od podstaw kursu nauczycielskiego przy okazji kursu dla osób zupełnie początkujących, które przyjeżdżały na jej warsztaty. To było pieczenie dwu pieczeni przy okazji jej przyjazdów.
Te warsztaty trwały bardzo długo, bo praktycznie do 1995 roku, kiedy to przyjechał Faeq Biria do Polski i wtedy się wszystko odmieniło na inną stronę.
W 1990 roku zacząłem uczyć, po 3 latach jeżdżenia do Gabrielli zacząłem uczyć..



W końcu wszyscy muszą przebyć jakas droge w tym zyciu, aby dotrzec do podwzgorza madrosci.



AC/DC - Let There Be Rock


Pierwsza czesc wywiadu z roku 2006  przeprowadzonego za posrednictwem komunikatora internetowego Skype i zredagowanego przez Justyne Moćko.