Trzecia czesc wywiadu z Tomkiem Lisem


Opowiedz o swoich początkach - pierwsza sesja z Gabriellą?

Z tego co pamiętam, (bo to było bardzo dawno temu, a tych obozów z Gabriellą było całe mnóstwo, praktycznie w każdych tych warsztatach uczestniczyłem), to była bardzo inspirująca praktyka, która wywołała przełom w mojej jodze, którą znałem tylko z podręcznika. Praktyka z Gabriellą cechowała się tym, że dawała mnóstwo pozytywnej energii. Do tego stopnia, że nie mogłem spać w nocy. Byłem tak naładowany, że nie wiedziałem co z tą energią robić. Przez pierwsze dwie noce miałem kłopoty ze snem. Ale z każdym dniem to wszystko się bardzo ładnie wyrównywało i później już normalnie funkcjonowałem. Praktyka była bardzo intensywna i bardzo szczegółowa. Zresztą Gabriella jest znana z tego, że jej kursy cechuje duża szczegółowość. Miała taki styl, że na kimś pokazywała elementy, które powinny pracować w pozycji, później wracaliśmy na swoją matę i staraliśmy się odtworzyć to, co było pokazane. Wielokrotnie wracaliśmy do osoby, na której były pokazywane szczegóły asany, aby następnie odtworzyć je na sobie.
Ten styl, ten sposób podejścia i praktyki nie był aż tak bardzo intensywny jak na przykład zajęcia ze Sławkiem, gdzie było więcej dynamizmu. Było również uszczegółowianie, ale już w trakcie wykonywania pozycji. U Sławka były dłuższe czasy trwania w pozycjach. Przebywaliśmy dłużej w asanach, Sławek w tym czasie mówił, co ma się dziać, jak pracować.
Intensywność warsztatów z Gabriellą była mniejsza, ale efektywność była bardzo duża.


Jak to się stało, że zacząłeś uczyć?

Już kilka lat jeździłem do Gabrielli i uczyłem się pod jej okiem, kiedy w Jeleniej Górze pojawiła się grupka osób, która bardzo chciała pojechać na kurs z Gabriellą. Ale żeby pojechać na taki kurs, to musieli się troszeczkę przygotować. I ja postanowiłem przygotować tą grupkę. Tam było bodajże 4 - 5 osób min Agnieszka Grin. Po powrocie z kursu ta grupka osób bardzo prosiła, żebyśmy mogli się spotykać wspólnie i kontynuować praktykę. Od 1990 zaczęliśmy regularne spotkania w Jeleniej Górze. Grupka rosła, przychodziły koleżanki, koledzy, w końcu uznaliśmy, że ogłaszamy grupę początkującą, którą zacząłem prowadzić osobiście. Spotykaliśmy się dwa razy w tygodniu w Sali ośrodka cieplickiego i tam prowadziłem zajęcia.
Dzięki regularnym warsztatom na miejscu, pojawił się bardzo dobry mój uczeń, Rafał, który z czasem zaczął pomagać w zajęciach.
Stwierdziłem, że popularyzowanie jogi w naszym rejonie tak dobrze się rozwija, to można by zagospodarować rejon koło nas: Wałbrzych, Świdnica, Legnica. Zacząłem jeździć z Rafałem do Wałbrzycha i Świdnicy.
Tam joga Iyengara nie była jeszcze popularna, więc byliśmy prekursorami na tamtym terenie. Przez 2 - 3 lata prowadziłem jogę w Wałbrzychu i Świdnicy. Kiedy Rafał już dojrzał do tego, żeby samodzielnie prowadzić zajęcia, założył swoją szkołę w Wałbrzychu i Świdnicy.
Ja zająłem się wtedy nowym terenem, Wrocławiem. To była inicjatywa uczniów, którzy przyjeżdżali do mnie na warsztaty wakacyjne. Mówili, że we Wrocławiu, oprócz Beaty Salmonowicz i Henryka Liśkiewicza to praktycznie nikt nie uczy.
Więc zdecydowałem się po namowach różnych tych osób i jeździłem do Wrocławia. Obawiałem się, że stracę mnóstwo czasu, pieniędzy na wynajem sali w tak dużej aglomeracji. Ale od razu spotkałem się z życzliwym przyjęciem. Ogromne rzesze ludzi rozpoczęły praktykę, sala gimnastyczna była zawsze wypełniona po brzegi - było to niezwykłe. Dwa lata po moim rozpoczęciu tych zajęć we Wrocławiu pojawili się następni nauczyciele np. Darek Wojteczek, Gosia Madej. Przybywało coraz więcej szkół, nie było już sensu żebym z Jeleniej Góry przyjeżdżał.
Zacząłem się wycofywać z takiej objazdowej działalności. Skoncentrowałem się na rynku lokalnym, na Jeleniej Górze. Rozszerzyłem zajęcia na dodatkowe dni. W tej chwili w Jeleniej Górze zajęcia są przez cały tydzień. Do tej pory były dwa razy w tygodniu.
To się wszystko tak nałożyło, bo sprzedaliśmy mieszkanie, kupiliśmy z żoną dom. Aby doprowadzić go do takiego stanu, jaki byśmy sobie życzyli trzeba było mnóstwo pracy i wysiłku włożyć.
Ale udało się. Zrobiliśmy w tym nowym domu salę, taką, o której marzyłem, z linami, z wszystkimi akcesoriami, które są potrzebne do praktyki. Dzięki temu zacząłem prowadzić zajęcia u siebie w domu prywatnie, korzystając z sali z kominkiem, którą przygotowaliśmy do tego celu. Spełniłem swoje marzenie.
Wróciłem do punktu wyjścia, czyli do lokalnego działania. Skończyła się moja przygoda z objazdową jogą. Ten element wyjazdowy przejął Rafał. W  tej chwili osiadł we Wrocławiu, poza tym ma zajęcia również w Wałbrzychu, Legnicy, Świdnicy. On przejął tę moją wizję i ją realizuje.


Co teraz?

Mam zajęcia w dwóch miejscach (na Politechnice Wrocławskiej, w pięknym pałacyku i w Jeleniogórskim Centrum Kultury) i swoim domu. Praktycznie cały tydzień mam zaplanowany na dzielenie się jogą z innymi. I ludzie są też zadowoleni z tego powodu, bo mają większe możliwości czasowe, żeby się w tygodniu pojawić na zajęciach.
Mam jeszcze takie jedno marzenie: chciałbym stworzyć (podobnie jak Sławek założył swoją Akademię) takie miejsce tylko dla praktyki jogi. Otwarte od rana do wieczora.
Innych marzeń już nie mam, bo wszystko jest zrealizowane.



Tak naprawdę nie jest ważne to co jesteśmy w stanie zrobić ze swoim ciałem, ale ważne jest to co potrafimy zrobić z naszą świadomością..


Czym się dzielisz ze swoimi uczniami?

Radością nauczania i serdecznością w kontaktach z drugim człowiekiem. Na drugim miejscu jest precyzja wykonania asany i dynamika pracy w pozycjach.
Nie jestem zwolennikiem nauczania, takiego jak Gabriella to robiła, aby stawiać osobę w asanie i najpierw omawiać pozycję, bo to jest dobra forma nauczania dla nauczycieli, czy dla kursów nauczycielskich. Tam można gros czasu poświęcić, żeby omawiać pozycje pokazując, jak i co ma pracować.
Jestem zwolennikiem dynamicznego wykorzystania czasu, jaki jest dany na zajęcia. Nie wiem jak w tej chwili wygląda nauczanie Sławka, bo to pewnie wszystko się zmienia, ale bardzo mi odpowiadało to nauczanie Sławka ‘85-‘90, kiedy zostawaliśmy w długich czasach, a on dokładnie opisywał asanę.
Jestem wiernym kontynuatorem takiej linii nauczania. Ona pewnie ewoluowała, ale najbardziej jest mi bliska i najbardziej oddaje ideę dobrego uczenia..

Pierwsze skojarzenie ze słowem joga?

Droga do Boga. To jest pojazd, który ma Cię do Boga doprowadzić. Ja zawsze miałem duszę mistyka i kontemplatyka. Dla mnie joga jest drogą do Boga..

Gdybyś mógł praktykować tylko trzy pozycje, to które byś wybrał?

Na pewno utthita trikonasana, salamba śirszasana (stanie na głowie), salamba sarvangasana (świeca) i adho-mukha śvanasana (pies z głową w dół). Nie skoncentrowałbym się na trzech pozycjach, tylko na tych czterech.
Uważam, że wykonywanie tych czterech pozycji, oczywiście z wariantami, zawiera esencję asan. Nie trzeba nic więcej robić.
Która z pozycji na początku sprawiała Ci największy kłopot?
Virabhadrasana III i Ardha Ćandrasana. Pozycje wymagające przede wszystkim równowagi.


Pamiętasz jakieś zabawne sytuacje z zajęć?


Nie wiem, czy zabawne, ale takie, które najbardziej zapamiętałem.
Pamiętam, kiedy Sławek prowadził pierwszy obóz w Cieplicach. Nie było wielu uczestników na tym turnusie, tak 20-25 osób. Zajęcia były bardzo mocne, dynamiczne. Uczestniczyłem w tych zajęciach i widziałem jak poszczególne osoby wychodzą za drzwi i po chwili pojawiają się z powrotem. Po skończonej sesji mój ojciec, który to obserwował mówi: „Co wy tam robicie na tych zajęciach, skoro wychodzą kobiety i każda, prosi o szklankę wody?”
Ludzie nie wytrzymywali tego tempa i dynamiki. To było bardzo znamienne.
Drugim przypadkiem, który pamiętam, który się zdarzył na moich warsztatach weekendowych w Karpaczu, dwa lata temu. Już dawno wprowadziłem takie formularze osobowe, które uczestnicy wypełniają, gdzie wpisują swoje problemy zdrowotne. To pozwala zapoznać się z krótką charakterystyką medyczną osoby uczestniczącej w warsztacie i zwrócić uwagę na jej ograniczenia. Jeden z uczestników w uwagach medycznych nic nie napisał, a więc był zupełnie zdrowy.
Na takim kursie jest różny stopień trudności i doszliśmy do momentu, w którym robiliśmy wygięcia do tyłu, urdhva dhanurasana, czyli tak zwane mostki.
Ten chłopak świetnie sobie radził, wszystko mu dobrze wychodziło, czuł się zmotywowany, że zupełnie zapomniał o tym, że mu wyskakuje staw barkowy. Próbował wejść do mostka, spadł, podniósł się, ale już z problemem bo mu ramię wypadło ze stawu. Co wtedy robić? Oczywiście szybko do lekarza. Ale on uspokajał, że nic się nie stało, że to się często dzieje, poprosił o krzesło. Usiadł na tym krześle i kilkoma, już sobie dobrze znanymi ruchami wstawił sobie bark na swoje miejsce.
Dobrze, że tak się skończyło. Ale ja przeżyłem horror. To było bardzo stresujące..


Praktyka z czasem się zmienia, jak teraz wygląda Twoja praktyka?

Teraz jest ona bardzo zrównoważona, nie ma jakichś wzlotów i upadków. Idzie swoim normalnym torem. Nie praktykuję tak intensywnie jak praktykowałem kiedyś. Ten czas intensywnej praktyki już zupełnie minął. Prawdopodobnie już nie wróci, bo mam zupełnie inne ciało i inne potrzeby i inną świadomość. Ten gruby element ciała został przepracowany. Teraz pracuję bardziej subtelnie, miękko, tak jak np. naucza Prashant. Miałem z nim lekcje. Ten sposób poszukiwania i pracy w asanach jest mi bardzo bliski.
Tak naprawdę nie jest ważne to co jesteśmy w stanie zrobić ze swoim ciałem, ale ważne jest to co potrafimy zrobić z naszą świadomością.


Czy jest ktoś, kogo uważasz za swój autorytet?


Bliski jest mi Krishnamurti, w sensie głoszenia wolności od autorytetów, ale także Śri Ramana Maharishi. Kiedy byłem w Indiach, byłem w aśramie Maharishiego. To było niezwykle przeżycie. Z Konradem, Agnieszką i Ryszardem poszliśmy na górę Arunaczalę. Wiedzieliśmy, że na samej górze jest pustelnik, pogrążony w nieustannej medytacji, któremu nie należy przeszkadzać. Ale mieliśmy dla niego banany, owoce, chcieliśmy mu je ofiarować. Dotarliśmy na sam szczyt tej góry. Zastaliśmy tam małpy, które ochoczo skorzystały z naszego poczęstunku. Zdobywając ten szczyt, miałem taką wewnętrzną potrzebę odłączyć się od przyjaciół i wracać z powrotem. Jak się później dowiedziałem, ów pustelnik prosił przyjaciół, aby jak najszybciej odeszli.
W drodze powrotnej urwał mi się raczek w sandale, nie spełniał swojego zadania, but się nie trzymał. Musiałem schodzić zupełnie boso z tej góry. W normalnych warunkach i wszędzie w Indiach chodzi się boso. Ale na tej Arunaczali przeżyłem piekło. Przeżywałem straszne męki schodząc z tej góry, podeszwy stóp mnie tak mocno piekły, jakby ta góra była powleczona lawą. Rozumiałem, że jest to moje spalanie karmy. Poszedłem do takiego domku, gdzie mieszkała rodzina, którą poprosiłem o spinkę do włosów. Dzięki tej spince do włosów mogłem naprawić swój sandał. Dopiero wtedy odetchnąłem z ulgą. Opowiadali mi później Agnieszka z Konradem, że dotarli do tego domu i ci ludzie im opowiadali, że był tutaj człowiek, który prosił o spinkę i dzięki spince zniknęło mu cale napięcie z twarzy.
Taka spinka do włosów może czasem uratować życie. Może być tym samym, co kontakt z Mistrzem. Na pewno Arunaczala i Maharishi uczestniczyli bardzo mocno w takim spalaniu kleśi, tych negatywnych więzów karmicznych.


Czy chciałbyś coś dodać?

Bardzo się cieszę, że ten czas, który upłynął od początków jogi w Polsce spowodował, że joga została spopularyzowana, że jest w tej chwili dostępna dla wszystkich.
Osoba, która rozpoczyna praktykę, nie jest już skazana na jakąś trudno dostępną literaturę. Tej literatury, materiałów jest tak dużo, że możemy być z tego zadowoleni. Nasza rola, prekursorów już się wypełniła.



Gabriella w Cieplicach (PL) 94


Trzecia czesc wywiadu z roku 2006  przeprowadzonego za posrednictwem komunikatora internetowego Skype i zredagowanego przez Justyne Moćko.